poniedziałek, 3 lutego 2014

In vitro - finansować, czy nie finansować?


In vitro - finansować, czy nie finansować z środków publicznych?


Myślałam, że mam to już za sobą, ale mnie ruszyło. Przeczytałam na jednym z blogów mam, że nie zdecydowałaby się nigdy na in vitro. Ok, każdy żyje i robi wszystko według własnego uznania. Ciekawe tylko, co by zrobiła, gdyby była w grupie 15 000 par, o której wspomina Ministerstwo Zdrowia w Programie leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego na lata 2013-2016.pdf. Ale nie o to mi chodzi.

i spółka; In vitro - finansować, czy nie finansować z środków publicznych?

Autorka bloga dodała, że jej zdaniem, jeśli już, to każdy powinien finansować zabieg we własnym zakresie.

To mnie ruszyło. Nie, to za mało. Szlak mnie jasny trafił.

Co miesiąc zabierana jest z mojej pensji wysoka składka zdrowotna, z której totalnie nie korzystam. Do stomatologa, ginekologa, okulisty i ortopedy chodzę prywatnie.

Do lekarza pierwszego kontaktu zaczęłam chodzić dopiero wtedy, gdy na zdjęciu płuc lekarz stwierdził ślady po niewyleczonym zapaleniu płuc. Nie wiedziałam, że w ogóle przechodziłam. No, ale wszystko było ważniejsze niż własne zdrowie.

Za pieniądze, które mi zabrano przez wszystkie lata mojej pracy zawodowej mogłabym opłacić kilka zabiegów.

Ale nie. Za zarobione przeze mnie pieniądze ktoś wyleczył sobie przysłowiowy WRZÓD NA DUPIE, np. zawodowy bezrobotny. 






13 komentarzy:

  1. Cieszę się, że Wam się udało doczekać dziecka pomimo trudności. Ci którzy nie zaznali takiego problemu najwięcej mają do powiedzenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Ja tych ludzi nie osądzam dopóki nie mają wpływu na podejmowane przeze mnie decyzje. Drażnią mnie politycy, dziennikarze, którzy nie wiedzą jak wygląda cały proces a ich opinie, decyzje mogą mieć wpływ na moje życie. I najlepsze, że przyznają się, że nie wiedzą z czym to się je, bo nie są lekarzami, ale są przeciwni. Naprawdę coś takiego usłyszałam od jednego polityka. Póki sobie gadają, a in vitro i tak jest legalne i dostępne, to niech sobie gadają.

      Usuń
  2. Przykro, gdy słyszy się o takiej znieczulicy.. :/ Myśle, że gdyby ta pani miała problem z zajsciem w ciążę, inaczej patrzyłaby na to wszystko. Pewnie w swojej obecnej sytuacji nie dopuszcza też mysli o adopcji, ale kiedy mocno chce się mieć dzidziusia, a za nic w świecie on nie chce się pojawić, in vitro czy adopcja staja się metodą do realizacji marzenia, tak jak inseminacja, czy kalendarzyk owulacyjny.

    Jestem za tym, żeby państwo finansowało każdej parze in vitro, ale, niestety, wiem, że za bardzo są skąpi, by przeznaczyć na to pieniądze..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie rozczulałam się nad sobą, dążyłam do wyznaczonego celu, którym było poczęcie malucha. Teraz jak o tym myślę to jakbym była w jakimś śnie. Niewiele pamiętam. Jakby to nie dotyczyło mnie. Wszystkim, którzy chcieli się użalać nad moim losem tłumaczyłam, że ja nie jestem biedną sierotką. Nie byliśmy chorzy, wysupłaliśmy pieniądze na zabieg, stymulacja przebiegła dobrze, zarodki były w dobrej kondycji. Okazało się, że przy tym wszystkim byliśmy szczęściarzami. Inni mieli zerowe szanse na dziecko. Wcześniej były inseminacje. Nieudane. Wtedy nastrój mi padł. Miałam już dość wszystkiego. Wcześniej brałam pod uwagę adopcję. Ale w momencie kiedy pojawiła się szansa na własne dziecko ta myśl zostałą wyparta. Czego mam pewność na 80%? W moim przypadku adopcja byłaby pomyłką. Skrzywdziłabym tą decyzją i siebie i dziecko.

      Usuń
  3. Oczywiście, że finansować. Teraz relatywnie jest taniej, ale 12 lat temu jak dowiedziałam się z mężem, że mamy przygotować 16 tys., co stanowiło prawie 20% naszego świeżo kupionego na kredyt gniazdka, to dwa tygodnie z domu nie wychodziłam z rozpaczy: " i co teraz". Ale natura przyszła nam z pomocą i pojawił się Jasio. I tak zadłużylibyśmy się, a dziecko musiało się pojawić, ponieważ oboje bardzo jego pragnęliśmy.
    Bardzo pragmatycznie, to kto potem będzie na nasze emerytury zarabiał, jak teraz takie oszczędności poczynimy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz mówi się o kwotach przypisanych tylko zabiegowi. Pozostałe kwoty to jest diagnostyka, która też kosztuje. No i wcześniejsze inseminacje. To też nie jest za darmo. W moim przypadku to była wcześniejsza diagnostyka, 3 inseminacje, badania już przed samym zabiegiem. Dalej sterydy, których zadaniem było złamanie odporności mojego organizmu, cały czas chormony i jeszcze więcej chormonów. Badania w trakcie ciąży. Mam rachunki na 18 tys. Nie zbierałam ich od początku. Szacuję, że w naszym przypadku był to koszt około 25 tys. Apeluję więc do par. Nie zwlekajcie tylko w te pędy zgłaszajcie się do programu. Szacunki Ministerstwa Zdrowia co do ilości par dotkniętych niepłodnością są lekko niedoszacowane. Wiem co mówię, widziałam te tłumy w dni zabiegów. Limity na pewno skończą się wcześniej.

      Usuń
  4. Nic dodać nic ująć. Ja nie mieszkam w Polsce. W kraju gdzie mieszkam in vitro jest finansowane - oczywiście jeśli się załapiesz i przejdziesz te wszystkie kwalifikacje. Nam proponują In Vitro, ale chyba się nie zdecydujemy.. Jednak nie jestem przeciwna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie zastanawiałam się. Miałam przewagę, bo się okazało, że mój najbliższy współpracownik jest właśnie z żoną w trakcie procedury. Miałam z kim porozmawiać. Nie za bardzo też wgłębiałam się w temat, bo on już wszystko przede mną przeczytał. No i ojciec zaczął już za mną chodzić, że zna dziewczynę, która pracuje w takim ośrodku.. No zaczął już mnie wypychać na badania i na zabieg. Ja mu tłumaczyłam, że jestem już w trakcie, że lada dzień. Mam też najbliższych sąsiadów po zabiegu. Wszystkim się udało. Sąsiedzi mają bliźnięta. My mamy jeszcze zamrożone 2 zarodki. Jeśli nie wyjdzie naturalnie, to je wykorzystamy. Jest szansa na naturalnie. Zobaczymy. Po ostatnim moim komentarzu pomyślałam, że doradzam innym a nie pomyślałam o sobie. Jak nie wyjdzie naturalnie i z mrozaczkami to prawdopodobnie będę chciała podejść jeszcze raz do całej procedury w ramach dofinansowania. Mnie niestety goni już czas. Albo teraz, albo nigdy. U nas nie implementują więcej niż 2 zarodki. Coś słyszałam o 3 ale to w szczególnych wypadkach. Nie ma szansy jak w Stanach na siedmioraczki;)

      Usuń
    2. U nas jest problem innego typu. Nie mam problemu z zajściem w ciąże, ale badania genetyczne wykazały, że każde moje i męża dziecko będzie chore jak Calineczka. Dlatego proponują nam In Vitro. Niby bym chciała kolejne dziecko, ale z drugiej strony chyba bym się nieswojo czuła przy Calineczce, bo moim zdaniem wyszłoby to w stosunku do niej tak jakbyśmy jej nie chcieli, a tak wcale nie jest... Aaah ogólnie to skomplikowana sprawa i dłuższe tłumaczenie.
      Zobaczymy jak to będzie, czas pokaże. ;)

      Usuń
    3. Ja ze względu na wiek miałam przeprowadzane badania prenatalne. Nieinwazyjne. Z przezierności karkowej. Jak dla mnie takie pitu pitu, z których nic nie wynika. Bo w naszym przypadku prawdopodobieństwo wystąpienia takich chorób jak zespół Downa i pozostałych, nie pamiętam nazw, ale w razie co mogę sprawdzić, wyszło mniejsze niż wynikałoby z mojego wieku, ale przecież nie zniknęło. Ostatecznie jak coś jest nie tak to trzeba potwierdzić amniopunkcją. Amniopunkcję trzeba zrobić w odpowiednim momencie bo masz wtedy jeszcze czas na decyzję co dalej z dzieckiem. Poszliśmy z mężem na kontrolę i miałam tylko nadzieję, że lekarz nie spyta mnie o badanie, bo nie zastanawiałam się nad tym. Ale spytał. Powiedziałam mu, że miałam nadzieję, że nie spyta. Mąż podjął decyzję tak trochę za nas dwoje. Ja tylko powiedziałam, że już się przyzwyczaiłam do małego/małej. Ostatecznie nie zrobiliśmy amniopunkcji. Powikłania są 1 na 200, 1 na 100, ale są. Zawsze statystyka może paść na Ciebie. Z tymże ja do końca życia nie darowałabym sobie, gdyby dziecko urodziło się chore, a ja mogłam to wcześniej wiedzieć i mieć szansę na decyzję. Nie wyobrażałam sobie np. opieki nad przykutym do łóżka dzieckiem. Nie wyobrażałam sobie siebie dającej sobie radę z opieką nad nim. Nie było we mnie, aż tak dużej potrzeby dziecka. Może to się wydawać dziwne przy naszych staraniach i in vitro, ale tak było. Może mam po prostu mylne wyobrażenie o sobie. Może jest we mnie więcej siły niż mi się wydaje? Cieszę się, że nie zostałam wystawiona na taką próbę i że nie musiałam decydować. Jak piszesz o Calineczce i o Waszej miłości do niej to wydaje się niemożliwe, że w przyszłości mogłaby pomyśleć, że jej nie chcieliście. Ale dzieci mają różne pomysły. Ja np. myślałam, że jestem adoptowana, bo moi rodzice mają ciemne oczy, a ja jasne. Jak mój ojciec ma ciemne oczy to ja jestem daltonistką;) Ponadto jestem do obojga bardzo podobna;)

      Usuń
    4. To co piszesz jest piękne. Ja też pewnie brałabym pod uwagę opcję usunięcia ciąży. Na szczęście nie musiałam decydować. Ale jak się teraz zastanowić to to była skrajna nieodpowiedzialność, że nie zrobiliśmy amniopunkcji. Ostatnio poruszyłam ten temat z mężem. On tylko skwitował, że na szczęście wszystko jest w porządku i powinniśmy się z tego cieszyć. Tylko on zapomina, że to ja chodzę z małym na fizjoterapię i tam się czasami napatrzę. Ostatnio przed Puciunkiem był chłopiec starszy od niego, który nie ma szans na normalne funkcjonowanie, nigdy. On się nigdy sam nie ubierze, nie uczesze. On nie kontroluje własnych odruchów i nigdy nie będzie. Ja sobie nie wyobrażam siebie w takiej sytuacji. Z drugiej strony gdzieś w środku, głęboko jestem optymistką. Jak z małym byliśmy dłużej w szpitalu i później w domu jak nie chcał jeść i nie przybierał na wadze ja w ogóle nie brałam pod uwagę, że z nim może być coś nie tak. Potraktowałam sprawę zadaniowo. Musi zacząć jeść, trzeba znależć tylko na niego sposób. To co piszesz o przeszczepie szpiku kostnego Cali. Może tam na górze jednak ktoś nad nami czuwa i widząc jak błądzimy zsyła na nas kolejną próbę żebyśmy zobaczyli co jest tak naprawdę ważne. W waszym przypadku straszną próbę, ale czy zwykły katar uświadomiłby ci, jak bardzo kochasz Cali? Ja w pewnym momencie miałam dość nieprzerwanego marudzenia małego, to nie ta skala ale pod czaszką już mi buzowało. Nagle mały dostał bardzo wysokiej temperatury, a tu weekend. Nigdy w życiu tak się nie bałam jak przez te 3 dni. Postawiło mnie to do pionu. Przeszły mi głupie myśli na co mi to wszystko było. A teraz jak mały jest coraz bardziej kumaty, jak wchodzi w interakcje, jak przychodzi żeby się pobusiać to po prostu jest mi wstyd.

      Usuń
  5. Przeczytałam tylko tytuł, na pewno w wolnej chwili skupię się na całym wpisie. Ale powiem tylko tyle, że nóż mi się w kieszeni otwiera jak słyszę te wszystkie rozważania na temat in vitro. OCZYWIŚCIE, ŻE FINANSOWAĆ !!! Pojawił się problem to trzeba go rozwiązać, a nie wykluczać czy może raczej pozbawiać rodziny szans na posiadanie własnego potomstwa. Gratuluję Moniko, że Wam się udało . Nie dajcie się choremu systemowi i pracujcie dalej :) żeby Frankowi było raźniej hihihihihi Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój wpis to była odpowiedź właśnie na takie rozważania. A jak już czytam, że możecie sobie adoptować dziecko jest tyle dzieci bez rodziców. Takie teksty to jest już zupełne nieporozumienie. Niech sobie sami adoptują. Ja przyznam myślałam nad takim rozwiązaniem, ale w moim przypadku jak już mam swoje dziecko i wiem z czym to się je to nigdy, przenigdy nie zdecydowałabym się na adopcję. Wynika to z moich uwarunkowań psychicznych. I ja byłabym nieszczęśliwa i to dziecko.

      Usuń