piątek, 21 lutego 2014

Badania laboratoryjne - materiał do badań

Ja to jednak jestem czarownica. Przypuszczałam to już wcześniej, ale teraz jestem pewna. Wczoraj stwierdziłam, że nie mogę już dłużej zwlekać z pójściem z Puciunkiem do laboratorium na pobranie krwi. Na samą myśl cierpła mi skóra po ostatnich doświadczeniach. Dlatego też byłam pewna, że mimo refundacji moja noga nigdy już nie postanie w laboratorium w Przychodni Ziemowita. Dla zainteresowanych - we Wrocławiu. To, co zrobili tam wtedy z małym to była istna rzeź. Tak naprawdę martwiłam się tylko o samo pobranie krwi, nie myślałam o pobraniu moczu do badań. To przy badaniu krwi wydawało mi się drobnym szczegółem. Do chwili. Bo właśnie wczoraj trafiłam na post Calineczki odnośnie jej sposobów na pobranie moczu od małej. Nie spodziewałam się, że z tym mogą być takie cyrki i nie wiedziałam, że oprócz pojemniczków istnieją jeszcze woreczki.

Dlatego pierwsze, co zrobiłam to zmiana planów. Nie, nie zrezygnowałam z pójścia do laboratorium. Stwierdziłam tylko, że nie mam chęci męczyć się sama i że trzeba poczekać na posiłki. 
Posiłki zawitały do domu i od razu przystąpiliśmy do działania. Ja wymyśliłam, że wejdę do wanny razem z małym rozebranym do połowy, odkręcę wodę i zamknę odpływ, a w tym czasie tata będzie łapał mocz. Mały pomyślał, że to kąpiel i zaczął się siwy dym. Trzeba było się ewakuować. Drugie podejście i ostatnie zaliczyliśmy przy użyciu jego kochanego bidetu. Postawiliśmy go obok, on zaczął się bawić i nic. Czekamy, czekamy i dalej nic. Wtedy poszłam po picie. Dajemy mu tylko wodę bez dodatków, której jak nie jest spragniony nie chce pić. Dodałam, więc trochę "naturalnego" soku malinowego. Łykał jak malinkę. Aż mąż się dziwił, co mały tak tę wodę piję. Dopiero później się przyznałam, że to, dlatego, że woda zawierała wspomagacze. I poszło. No to mocz już mieliśmy. Czas na wizytę w laboratorium.
Pojechaliśmy całą ekipą. Od progu poinformowaliśmy Panią, że chodzi o naszego Spenia. Pani szczerze przyznała, że lepiej by było gdyby w laboratorium ktoś jeszcze był. Przedstawiliśmy jej sytuację jak było wcześniej. Że mały został pokiereszowany. Kłuto go w kilku miejscach żeby w końcu pobrać krew z paluszka. Krew małego była wszędzie łącznie z fartuchem pielęgniarki, ale nie w próbówkach.
Pani posprawdzała żyły i zaproponowała paluszek. Martwiła się tylko, że to może długo trwać. Dla nas nie był to problem. Usiadłam na fotelu z małym na kolanach, obróciłam się tak, że jego rączka leżała na podłokietniku i zaczęliśmy. Pani była stremowana, że ukłucie może boleć. Uspokoiliśmy ją, że nie robimy z tego hecy. Nie wyolbrzymiamy sprawy. Mały nawet nie kwiknął. Jak zaczął jęczeć to tylko, dlatego, że unieruchomiłam mu rękę i nie podobało mu się to. Co ja się nagadałam. Widzisz, jaka Pani jest fajna? Zobacz, co to leci? Podoba Ci się Pani? A co to jest? Tak jeszcze chwileczkę itd. itp. Okazało się, że napełnienie 4 probówek nie trwało aż tak długo. Pozostało jeszcze przyklejenie plasterka i pytanie Pani czy przyklejać, bo nie wszystkie dzieci lubią. My na to, że przyklejać, bo Puciunek nie ma jeszcze wyrobionego zdania w tej kwestii. 

Muszę przyznać, że mały jest bardzo ciekawski, co na pewno pomogło. Interesuje go wszystko, co nowe, a w takim miejscu jeszcze nie był. Jak Pani majstrowała przy probówkach chciał wszystko widzieć. No i umie zrobić dobre wrażenie. Każdy, kto go widzi poza domem mówi, że on jest taki spokojny.
Wnioski. W przyszłości na badania to tylko tam, chyba, że inna Pani się nie sprawdzi. 
  
Wyniki sprawdziliśmy już wczoraj poprzez stronę laboratorium. Wszystko gra i buczy.

Obok laboratorium jest hurtownia z akcesoriami dla dzieci, do której chciałam wejść tylko po farbki do Projektu - Oczekiwanie. Wyszliśmy bez farbek, ale z bączkiem, instrumentami: grzechotką i kołatką, klockami, szczoteczkami do zębów. Lubi patrzeć jak ja myję zęby, więc trzeba kuć żelazo póki gorące oraz z takim specjalnym woreczkiem do jedzenia owoców i warzyw. Woreczek super, chociaż jak go zobaczyłam miałam pewne wątpliwości, grzechotka i kołatka też z resztą myślę, że się rozkręci. A co? Dla takiego Supermena wszystko, co najlepsze.





9 komentarzy:

  1. Super, że poszło tak bezproblemowo i wyniki dobre. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Wstyd się przyznać powinniśmy te badania zrobić już dawno. To w związku z jego utratą wagi. Ale, że w międzyczasie trochę przybrał to pozwoliliśmy sobie na zwłokę. Naprawdę jeszcze dziś pamiętam ten jego płacz.

      Usuń
    2. Wiem co masz na myśli, Calineczce pobierali kiedyś krew codziennie, przez półtora roku, a i tak nie potrafiłam tego znieść, nie udało mi się do tego przywyczaic.

      Usuń
    3. Ja się napatrzyłam jak był na noworodkowym. Ale tam miał wenflon. CO prawda prawie codziennie przkłuwany, no ale starczał na cały dzień. Dziewczyny w szpitalu robiły to tak sprawnie, że myślałam, że tak będzie wszędzie. Co do wyników nie jest tak cudownie. Okazało się, że nie było jeszcze jednego wyniku. W posiewie moczu wyszła bakteria coli i Pani Doktor dała dziś antybiotyk. Po za tym potwierdziła, że wszystko OK. Bałam się, że to od zabaw w bidecie, ale powiedziała, że to bardzo częste, pieluszki i te sprawy i że zawsze leczy się u dzieci i u kobiet w ciąży.

      Usuń
  2. Fajnie że dobrze się skończyło. Miałam siateczke do pokarmów i byłam bardzo zadowolona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście fajna. Od razu wypróbowaliśmy. Stwierdzam, że jestem sknerą. Tyle dostaję rzeczy dla małego od rodziny, że ciężko mi wydać choćby złotówkę;))

      Usuń
  3. Po co było sie tak męczyć z tym moczem, w aptekach są specjalne "łapacze" przyklejane do podbrzusz, przynajmniej za czasów maleńkości Jasia były.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem to już z postu Mamy Calineczki. W domu miałam pojemniczki, a o woreczkach dowiedziałam się dopiero w dniu badań. Z tymże czytałam, że są zawodne, więc nie widziałam pilnej potrzeby ich zakupu.

      Usuń
  4. No bo Franek to debeściak. Pierwszy raz na badaniu krwi byłam z Jankiem jak miał 8 lat, ponieważ chciał być przyjęty do Orlików. To co przeżyłam nie nadaje się do druku. Jeszcze lepiej było u dentysty

    OdpowiedzUsuń