piątek, 4 kwietnia 2014

In vitro - dobre wibracje to połowa sukcesu

- Nauczyłem się czegoś ostatnio: prawdziwi przyjaciele to ci, którzy są przy tobie, gdy dobrze ci się wiedzie. Dopingują cię, cieszą się z twoich zwycięstw. Fałszywi przyjaciele to ci, którzy pojawiają się tylko w trudnych chwilach, ze smutną miną, niby solidarni, podczas gdy tak naprawdę twoje cierpienie jest pociechą w ich nędznym życiu. Kiedy opuściła mnie Ester, natychmiast osaczyło mnie mnóstwo takich "pocieszycieli". Nienawidzę tego. 
                                                                                 "Zahir" Paulo Coelho


Gdy szykujecie się do zabiegu in vitro i jest to tajemnicą poliszynela tak jak w moim przypadku natychmiast znajdą się w Waszym otoczeniu fałszywi pocieszyciele. Na szczęście wokół mnie jakimś dziwnym trafem było ich stosunkowo mało. Co ja zrobiłam i radzę zrobić to każdej parze będącej w mojej sytuacji? Unikać spotkań. Kontakty ograniczyć do zera. Chyba, że lubicie się nad sobą użalać. Ja nie. 

i spółka; In vitro - dobre wibracje to połowa sukcesu

Muszę przyznać, że znalazłam się w dość dziwnej, żeby nie powiedzieć komicznej sytuacji. Tam gdzie potrzebowałam wsparcia musiałam przejść do obrony. Ja nie uważałam i nadal nie uważam, że konieczność poddania się zabiegowi in vitro oznacza, że zostałam w jakiś perfidny sposób ukarana przez los. Po prostu trafiło na nas. I to my musieliśmy dołożyć większych starań, żeby nasza rodzina się powiększyła. Ja powiem więcej przy całym tym stresie, niepewności, obawom i nadziei, my okazaliśmy się niebywałymi szczęściarzami. Nie byliśmy chorzy, mieliśmy odłożone fundusze na zabieg, nasze rodziny należą do tych normalnych, nie robiły sensacji gdzie jej nie było. Nie do końca było tak pięknie skoro piszę ten post. Znalazł się jeden wyjątek, kilku fałszywych pocieszycieli i teksty typu, jaka ty biedna jesteś. Biedna nie byłam nigdy i to nie chodzi o wymiar finansowy. W trakcie całego procesu nasłuchałam się tylu opowieści, że naprawdę uważam, że jestem w czepku urodzona. Podchodziłam do jednej, jedynej stymulacji, do trzech transferów. Zamiast Franka marcowego, byłby Franek wrześniowy niestety nie wyszło, ale mojego Puciunka nie zamieniłabym na żadnego innego. Udało się koniec i kropka. 

Nie na tym nie koniec. Mówiono mi, a bo ty tylko tak mówisz, a tak naprawdę... Tłumaczyłam, że nie, że nic naprawdę. Że nie jestem biedna, nie cierpię, mam duże wsparcie w lekarzu, z którym rozumiemy się jak łyse konie. Przy którym mogę się wypłakać, pośmiać, pomartwić, pozastanawiać i nie potrzebuję w tak dla mnie ważnym momencie użalania się nade mną. Tego ostatniego nie mówiłam. Nie ich sprawa. Zaczęłam się zastanawiać, co tymi osobami kieruje. Chciały wyciągnąć ze mnie jakieś mrożące krew w żyłach opowieści? Stwierdziłam, że jedynym sposobem na te osoby jest odseparowanie się od nich. Bo jeszcze mogłoby się okazać, że poddałabym się ich sugestii. Ja nie miałam ani ochoty ani czasu na udowadnianie, że nie jestem garbata. Eliminowałam wszystko i wszystkich, którzy chcieli mnie osłabić. Ja potrzebowałam siły, żeby przejść to wszystko, czego jeszcze nie byłam świadoma. Co dopiero miało nadejść. 

Odradzam również śledzenia wszelkich for internetowych w temacie in vitro. Po pierwszym transferze leżałam plackiem przez cały czas. Co było robić? Przeglądać internet. Trafiłam w ten sposób na forum gdzie dziewczyny dzieliły się swoimi przeżyciami, z założenia miały się wspierać. Czytałam, czytałam, szukałam wpisów z powodu, których na nie trafiłam. Aż w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, co ja tu robię. Przecież te dziewczyny ziały nienawiścią. Jak pojawiła się jakaś nowa dziewczyna z prośbą o wsparcie, o informację to warczały na nią, że przecież to było wcześniej niech sobie znajdzie, a tam z 1000 zakładek. Nie, to nie miejsce dla mnie. Takiego wsparcia to ja nie potrzebuję. Na pewno z założenia intencje były jak najbardziej słuszne.. Takie forum jest kolejnym miejscem gdzie można stwierdzić, że jest się szczęściarą. 

To, co napiszę teraz jest okrutne. Odradzam wchodzenia w dyskusje, rozmowy z dziewczynami, które są w tragicznej sytuacji. One szukają wsparcia gdzie są pewne, że znajdą zrozumienie. Bo gdzie jak nie wśród dziewczyn w takiej samej sytuacji jak ja go szukać. Tylko ja nie byłam na to gotowa. Tuż po wyjściu z sali zabiegowej zostałam zbombardowana strasznymi informacjami. W momencie, kiedy dopiero za kilkadziesiąt minut miało się okazać, czy moja sytuacja też nie jest tak dramatyczna. 





0 komentarze:

Prześlij komentarz