Pewnie każda z nas tuż przed narodzeniem dziecka miała jakiś genialny pomysł. Ja w każdym razie miałam. Wymyśliłam sobie, że żeby dotrwać w spokoju do końca ciąży, w dobrym nastroju, potrzebuję psa. Małego pieska, szczeniaczka, takiego małego Puciunka. Wymyśliłam i od razu przystąpiłam do działania.
Nie nie, spokojnie, to co widzicie na zdjęciach to rzeczywiście Puciunek, ale w postaci mojego synka i pies rodziców Karo.
Rzeczywiście przystąpiłam od razu do działania. Pojechałam do schroniska dla zwierząt, chociaż powiedziałam sobie, że nigdy więcej. Raz już byłam, ale w starej lokalizacji i przysięgłam sobie, że nigdy więcej. Że nie mogę się narażać na takie emocje, chyba, że będę w 100% pewna, że wyjdę z psiakiem.
Z powodu braku rozeznania w topografii schroniska trafiłam do miejsca gdzie w indywidualnych klatkach pomieszkiwały rottweilery. Tam trochę zaczęło mi już trybić, czy ja jestem pewna, że to jest dobra decyzja. Ostatecznie dotarłam do szczeniakarni. Był tam jeden taki niedojda, który od razu przypadł mi do gustu. Taki do nikogo niepodobny, no może trochę do jamnika. Ostatecznie wróciłam do domu sama. Wątpliwości zostały zasiane.
Nie myślcie sobie, że to była lekkomyślna decyzja. Opiekowałam się kiedyś zwierzętami, miałam własne. Koniec, końców jak głupia byłaby to decyzja, jak nieodpowiedzialna wkrótce się okazało. Przecież ja z tytułu ciąży specjalnie miałam obniżaną odporność i w pierwszych miesiącach po porodzie każde zetknięcie ze zwierzętami kończyło się gigantycznym uczuleniem. Ponadto nie wymyśliłam wcześniej, że mój pupilek mógłby reagować agresywnie w stosunku do mojego Puciunka tylko ze względu na fakt, że byłby zazdrosny. Co doświadczyłam przy okazji spotkań z psami będącymi w rodzinie. Tylko Karo, pies moich rodziców, reaguje na niego obojętnie. Chociaż ja w niektórych momentach mam w sercu niepokój czy jednak coś mu nie zrobi. Ale nawet w momencie kiedy mały zajął jego poduchę dał sobie radę z negatywnymi emocjami. Teraz tylko jak Puciunek jest w pobliżu od razu zajmuje swoje miejsce, żeby znowu nikt go nie podsiadł.
I na co byłby mi ten pies? No tak, ale teraz myślę racjonalnie, a w ciąży niekoniecznie zawsze jesteśmy w stanie odłożyć emocje na bok.
My mieliśmy Labdradora. Musieliśmy oddać, bo okazało się, że Cali uczulona. Na szczeście piesek znalazł szczęśliwy dom u naszego przyjaciela. ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak sobie później myślałam co bym zrobiła, gdybym musiała go oddać. Zwróciłabym do schroniska? Przecież to byłby dramat.
OdpowiedzUsuńNasz na szczęście był młody - nie całe pół roku, więc nie był do nas aż tak bardzo przywiązany - szybko zaprzyjaźnił się z nowym właścicielem, a i my go czasem odwiedzamy. :)
OdpowiedzUsuń