Nie wpadłam w euforię i zachwyt, bo wiedziałam, że dwie kreski w moim przypadku to bardzo mało.
Że tak naprawdę od tej chwili podejmuję nierówną walkę z własnym organizmem. Walkę, której zwycięski wynik oznaczać będzie powiększenie naszej rodziny.
Niestety diagnoza, że szanse są jak 50 do 50 zachwiały moją wiarę w szczęśliwe zakończenie. I ostatecznie ta historia wbrew wszelkim nadziejom nie zakończy się happy endem.
Po wyczerpującej walce, tonie tabletek i niezliczonych zastrzykach musiałam złożyć broń i udać się do szpitala.
Czy mnie to podłamało? Tak. Czy mnie to zabiło? Nie.
Nie mówię jeszcze ostatniego słowa. Po odpoczynku podejmę kolejne starania o dziecko, lecz pewnie ostatnie.
Nie skreślam też marzenia o dziecku z mojej mapy marzeń, mapy celów. Przesuwam tylko datę jego realizacji. Na kiedy? Czas pokaże.
Tak, jak napisałam na fb - odpocznij, daj sobie czas i .. działaj za jakiś czas! Bądź dobrej myśli :) Mapa naprawdę się sprawdza. To nie był odpowiedni moment najprawdopodobniej. Uściski!!
OdpowiedzUsuńTrudno być dobrej myśli po tym co przeszłam. Wydawało mi się, że jest ok. Niestety końcówka była straszna i naprawdę zastanawiam się, czy chcę to wszystko przechodzić jeszcze raz. Muszę ochłonąć i rozeznać się w sytuacji. Muszę też wziąć się za siebie, bo po odstawieniu leków strzałka na wadze strzeliła mi do góry;) Też myślę, że to był chyba zły moment. Za duża presja czasu. Dziękuję za dobre słowa.
UsuńPóki co byłam z Frankiem na Zakrzowskiej. Podobało nam się, będziemy chodzić dalej;) Do fryzjerki jeszcze nie dotarłam;)